Chciałabym z dziećmi pojechać w góry, by ze mną coś przeżyły… /Rozmowa z matką. Wywiad 2./ Więzi odNowa – Powrót/

Dwójka moich dzieci od czterech lat jest w rodzinie zastępczej długoterminowej, u małżeństwa, które ma dwoje własnych dzieci. I mają podobno stanowić całość… Mama zastępcza bardzo podkreśla, że oni są rodziną. W weekendy nie wolno mi odwiedzać dzieci, bo weekendy są dla rodziny. W tę sobotę będzie tort i będą rodzinnie obchodzić urodziny mojej córki.

W jakim wieku są Twoje dzieci?

Syn ma dziewięć lat a córka siedem. Córka idzie teraz do pierwszej klasy.

Masz prawo głosu w sprawach dzieci?

Matka zastępcza nie chce bym chodziła do szkoły na zebrania. Powiedziała, że sobie nie życzy, bo to będzie niezręczna sytuacja, a ona mi przecież wszystko dokładnie powtórzy co było na zebraniu. Wolno mi tylko chodzić do szkoły na różne przedstawienia: na dzień mamy, na dzień taty, na zakończenie roku, na rozpoczęcie roku. Ostatnio nie poszłam na dzień babci, chorowałam. Córka była w rozpaczy, bo występowała, a mnie nie było.
Za każdym razem staram się tym nauczycielom pokazać, że jestem matką, że istnieję; zostawiam im mój numer telefonu na wszelki wypadek. Nigdy nie dzwonią…

Wydaje mi się, że nie zawsze rodzina zastępcza powinna mieć prawo podejmować wszystkie decyzje.

To nie jest prawnie uregulowane?

No nie jest chyba jakoś dokładnie uregulowane…

Piszę na przykład wniosek do sądu o częstsze niż raz w tygodniu widzenia z dziećmi; sąd odpowiada: „Częściej niż raz w tygodniu, jednak wedle uznania rodziny zastępczej, żeby to nie kolidowało z zajęciami dzieci”.
No przy czwórce dzieci to wszystko koliduje.

Zastanawia mnie też, że mój syn przedtem bardzo lubił się uczyć, uwielbiał czytać, a teraz robi to niechętnie.

Ale dostaje szóstki?

No bo ciocia go sadza i pilnuje.

Zbliża się komunia Bruna, a dzieci chrztu nie mają.  Poprosiłam, by oni jako ta rodzina zastępcza, wychowująca, widząca i wiedząca wszystko lepiej niż ja, zostali rodzicami chrzestnymi. No to mi odmówili, powiedzieli, że nie, bo to jest zarezerwowane tylko dla najbliższej rodziny.
W moim przypadku to jest nie do zrealizowania.

Do tej pory miałam taki układ z matką zastępczą, że w jedną sobotę w miesiącu mogłam zabierać dzieci, na przykład do kina. Przyjeżdżałam do nich autobusem, zamawiałam taksówkę, zabierałam dzieci i jechaliśmy do Manufaktury. Oglądaliśmy film a potem mieliśmy jeszcze około półgodzinny powrót. Odstawiałam ich i do widzenia. Teraz to się zmieniło. Po tym, jak na urodzinach Manufaktury, moja „królewna” się na mnie obraziła i poszła na dmuchany zamek i … po prostu wcięło ją. Bruno latał, histeryzował, ja latałam.
Mogłaś zrobić jak ciocia, napisać nam numer telefonu na ręku i byłby spokój”. Czyli cioci też zdarzyło się coś takiego. Albo przynajmniej istnieje takie prawdopodobieństwo.
Bruno potem przedstawił cioci sytuację zaginięcia Marioli bardzo dramatycznie, że szukaliśmy jej nie wiem jak długo. A to nie trwało nawet dziesięciu minut.  Ale on to bardzo przeżył, jest taki poważny jak na swój wiek, taki dorosły. Czuje się odpowiedzialny za Mariolę, opiekuje się nią, wszystko co sam dostanie dzieli na pół.
W każdym razie od tego czasu skończyły się nasze samodzielne sobotnie wyprawy.

Dzieci mają wspólny pokój, przegrodzony tylko deską i to są dwa pokoje… Marioli nie wolno wchodzić do pokoju Bruna, bo coś mu zniszczy. Staje na linii na baczność: „Przejdziesz do mojego pokoju? No bo ja nie mogę do ciebie przecież wejść…” Nie wolno jej, żeby tam niechcący czegoś nie zepsuła.

I przestrzega tego?

Boi się bardzo cioci, tak mi się wydaje. Oboje się boją.

Przy mnie są wyluzowani, radośni… Czasem tak rozrabiają, że gdybym ich miała cały dzień, to byłoby mi samej bardzo ciężko ich ogarnąć. Ale  jak wchodzi ciocia, dzieci stoją na baczność i tylko słyszę: „Tak. Dobrze”. Kiedyś Mariola coś powiedziała i ciocia na to:, „Nie, to nieprawda! Powiedz prawdę.  I tak mi ją przecież  powiesz”… To był pierwszy tekst, który mi się nie spodobał. Kiedyś, jak byłam u nich, Mariola trzymała długopis i bawiła się nim pod stołem. Nie zwracałam jakoś specjalnie na to uwagi. I  jak przyszłam następnym razem, usłyszałam od matki zastępczej: „Mariola sama się przyznała, że popisała stół pod pani opieką”. Wyglądało dramatycznie, stół nadaje się już tylko do wymiany.
Jak Bruno był malutki, miał dwa lata, to wykonał nam arcydzieło ołówkiem na ścianie. Teraz wszystko myję w domu, ale obrazek omijam starannie. Musi zostać. Śmieję się, że niedługo będę poprawiała, jak czasem się poprawia tatuaż.
A jak dzieciaki przyjeżdżały do mnie co tydzień na soboty, zaznaczałam kreską, dokąd sięgają…  
Albo te moje zapiski, na pamiątkę, na przykład kiedy Bruno pierwszy raz zaświecił światło…  Takie różne śmieszne rzeczy…

Przechowujesz te informacje?

Staram się.

Mówisz tak ciepło o dzieciach. Dostałaś to ciepło od swoich rodziców?

Miałam tylko mamę. I dziadków. Zawsze marzyłam, by mieć dużą rodzinę. No to mam czwórkę dzieci. Bo mam jeszcze dwóch starszych synów: dwudziestojednoletniego, który mieszka u babci i dwudziestosześcioletniego, który mieszkał zagranicą. Jak wrócił do Polski na stałe to z wrażenia wzięłam trzy dni urlopu…  No to się dziecka naoglądam!  A tu: „Dziękuję, do widzenia, mam pracę, nie mam czasu”.
Wasz program to „Więzi odNowa”, więc się śmieję, że to jak najbardziej dla mnie ale nie z tymi młodszymi, bo one mają ze mną silną więź, tylko z tym najstarszym…  Zaraz jak skończył osiemnaście lat wyjechał za granicę.  Za chlebem, jak to mówią. Cieszę się, że zdecydował się teraz wrócić do kraju, chociaż przedtem chciałam, żeby na studia tam poszedł. Marnotrawstwo talentu… Miał iść na wyższą plastyczną. Ma duże zdolności do rysowania. Obecnie zajmuje się reklamą, robi zdjęcia, kręci filmy. Drugi syn, jak skończył osiemnaście lat, też od razu poszedł do pracy. Miesiąc później zafundował mi wakacje, pojechaliśmy na tydzień do Ciechocinka, bo na więcej nie było go stać.

Czy Bruno i Mariola mają kontakt ze swoimi ojcami?

Nie, żadnego. U mnie to jakoś pechowo, zawsze trafiam na jakichś „dżentelmenów”…

Z pierwszym mężem mi się nie udało jeżeli chodzi o kontakty z dziećmi.  Był przemocowy wobec obu moich synów, mojego najstarszego i naszego wspólnego, tego co ma teraz 21 lat. Wobec mnie nie, mnie uwielbiał i mógłby mnie nosić na rękach, ale do dzieciaków z łapami szedł. „Chcesz bić, to bij mnie”. On mierzył dwa metry, ważył sto trzydzieści kilo. Jakbym dostała to bym nie mogła wstać. „Ty nic nie zrobiłaś, to ich trzeba wychowywać. Dzieci nie mają ojca kochać, tylko mają go szanować”.  Mówię: „Zrozum, jak się kogoś kocha to się go szanuje”. Nic nie pomagało. Rozstaliśmy się a on dostał wyrok za znęcanie się.

Mają kontakt bracia ze sobą?

Tak i bardzo się lubią. Z tego co piszą na messengerze to mogłyby powstać tomy książek. Jak tylko starszy jest w Łodzi to od razu się umawiają.

Masz kogoś bliskiego poza dziećmi i obecnym partnerem?

Nie mam.  Ale partnera nie uważam za kogoś bliskiego.

Jak to jest, że mimo takiego ograniczonego kontaktu z młodszymi dziećmi, masz z nimi bliską więź?

Robię co mogę.

Z tym średnim synem miałam dotychczas też bardzo dobry kontakt, o wszystkim mi opowiadał, wszędzie chodziliśmy razem.  On, jak ma problem, to się zamyka w sobie. Mówię wtedy „Dobra, rozchodzimy to”. I idziemy: dziesięć, piętnaście kilometrów szybkim marszem. Jak on już się nachodzi to zaczyna mi wylewać żale: „Bo babcia to, ojciec tamto, bo to mi się nie udało…”. My to sobie zbieramy. Mówię mu:  „Jako osoba z boku mogę ci powiedzieć jak ja to widzę. Ty możesz zastosować jakieś moje rady, ale nie musisz”. Gdy  mam jakieś zmartwienia to do niego dzwonię: „Synek, idziemy się przejść”. A jeśli on ma dosyć jakiegoś tematu to mówi: „Stop, koniec, nie chcę już o tym rozmawiać”.
To jest jedyna osoba, z którą mogę być szczera.

W mojej pracy to może z pięć osób wie, że mam dzieci w pieczy zastępczej, a reszta albo nie wie albo udaje, że nie wie. Nie dyskutujemy. Moja brygadzistka na przykład wie. Zwalnia mnie zawsze trochę wcześniej jak idę do dzieci.
Pracuje ze mną też dziewczyna, która pyta mnie co jakiś czas co tam u dzieci.
A ostatnio sąsiadka mi tak złośliwie powiedziała: „Jak by pani miała przy sobie dzieci, to rentę by pani dostała, bo czwórka – to już się należy”.  A ja do niej: „Pani Basiu, ja teraz tyle zarabiam, że bym w życiu z pracy nie zrezygnowała. Tak mi się powodzi, że jeszcze trochę i będę brygadzistką”.  „Tak?” „No tak”.

Na życzliwość sąsiadów i dobre słowo zawsze można liczyć…
Czy masz określone godziny odwiedzin u dzieci, musisz się ich trzymać?

Te godziny to matka zastępcza wymyśliła, nie sąd. A jak ją próbuję do czegoś przekonać to nie bardzo mi to wychodzi.

Chciałabyś na dłużej?

Chciałabym. Myślę o zupełnie nierealnej rzeczy. Najchętniej bym dzieciaki wzięła gdzieś dalej, w góry, żeby ze mną coś przeżyły. Tam najwięcej się przeżywa.

Będą wakacje. Oni zawsze gdzieś jadą całą rodziną. No to mogłabym sobie termin urlopu dostosować. Wynajęłabym pokój w tej samej miejscowości, przyjeżdżałabym codziennie i brała gdzieś dzieci np. na dwie godziny.

Rozmawiałaś już o tym z rodziną zastępczą?

Co ty, to nie przejdzie, ona nie chce mi nawet na sobotę dzieci puścić. Nie będzie przecież ciągle z nami chodzić. Ma męża, obowiązki, własne dzieci.

To ona z wami chodzi?

Tak, teraz chodzi z nami. Jak tylko coś proponuję to zawsze jest to według niej zły pomysł. Ona uważa, że dzieci będą się ze mną nudziły, że będzie niefajnie. Już przeforsowałam, że jak zoo było w remoncie, to pojechaliśmy do ogrodu botanicznego. Ale swojej córki już nie wzięła, bo po co, będzie się nudzić. Tam była ścieżka dydaktyczna, co się po skałach wspina… „Nie wolno”, bo przecież Mariola upadnie. Już dobrze, niech ona zostanie z Mariolą, a ja z Brunem się przelecę. Ale nie. Nie zgodziła się.
Taka nasza rozmowa na przykład:
– „Co by pani chciała robić z dziećmi w sobotę?”
– „Moglibyśmy pochodzić po lesie”
– „E, oni się zmęczą, znudzą”.
Chciałam powiedzieć: „Kobieto małej wiary, w lesie to jest tyle rzeczy ciekawych, że nie ma się jak znudzić”. Chyba, że się idzie i tylko mówi:  Szybciej, szybciej, to się każdy znudzi…
– „To pójdziemy do muzeum.”
– „A do którego, bo oni już wszędzie byli”
– „Do Białej Fabryki”
– „Mariola była”
– „Ale  Bruno nie był”
– „Był, był, ale już nie pamięta”
– „No właśnie, to sobie odświeży”.
–  „Przecież może pani u nas posiedzieć…”.
Bardzo lubiłabym u niej siedzieć, tylko mam wrażenie, że ona cały czas mnie obserwuje, non stop. Na przykład przychodzi pod byle pretekstem,  zawsze wie dokładnie o czym rozmawialiśmy. Skąd? Myślę że albo włącza  tę „nianię” i słyszy jak z dziećmi rozmawiam, albo zwyczajnie podsłuchuje. Była taka sytuacja, Bruno mówi: „Mamusia, znasz jakiś wiersz o wiośnie?” „Znam, ale taki, że za bardzo się do szkoły nie nadaje… Wiesz co, ściągniemy sobie wierszyk z internetu”.
Znaleźliśmy dość długi, więc wzięliśmy tylko dwie najfajniejsze zwrotki. Powiększyłam mu ekran na telefonie i sobie przepisywał na kartkę. Na szczęście nie do zeszytu, bo ciocia apopleksji by dostała. Ciocia przychodzi i mówi: „Chyba żeście robili wiersz o wiośnie?”, Bruno: „Tak, mama mi podyktowała”. Ona: „Ale taki z internetu?”. Mówię: „Tak, nie znam na pamięć żadnego. O jesieni znam, ale o wiośnie niestety”. To ona do Bruna: „Pokaż”. I okazało się, że do obrazków trzeba było napisać rymowanki, na przykład: o żabie, o baziach. On to inaczej zrozumiał. „Niech ci mama nie pomaga, bo mama nie wie co i jak, to ja zawsze z tobą robię lekcje, a mama nie wie co było. To nie jest wina mamy.” Bruno się zaraz zestresował, zaczął płakać.
A mówiłam jej nie raz, że jestem w stanie Brunowi pomóc we wszystkim, poza angielskim.
W ogóle to uważam, że dzieci powinny robić lekcje same, ale nie całkowicie same. Trzeba im towarzyszyć, w razie czego pomagać..
Moja mama robiła ze mną lekcje do czwartej klasy, wszystkie.

To dobrze, czy źle?

Z jednej strony dobrze, bo byłam najlepszą uczennicą, ale gdy nagle przestała to się okazało, że nie umiem. Nauczyć się lekcji umiałam, ale nie potrafiłam się zorganizować, rozłożyć pracy w czasie, bo to wszystko było przedtem takie przymusowe.

Ja z tym najstarszym w ogóle nie robiłam prac domowych, taki był zdolny. Przychodził ze szkoły, sam odrabiał wszystkie lekcje, było super. Z tym drugim, pierunem, siedziałam do nocy, wszystko robił niechętnie. Moja teściowa mówiła: „Zupełnie inaczej ich wychowujesz” „Bo są inni”.

Bruno odrabia lekcje podobno bez żadnej ochoty, uważa, że nie ma nic zadane. Ciocia dzwoni po kolegach i koleżankach i pyta, dowiaduje się, jeszcze to, jeszcze tamto.

Poszłam do, nauczycielki, pomimo zabronienia. Ona do mnie: „Pani spojrzy czy sobie zrobił kółeczko, czy zaznaczył. Jeśli tak – to już ciocia będzie wszystko wiedziała”. Co dzień przegląda mu zeszyty. Ostatnio dostał jako jedyny w klasie szóstkę z minusem za opis bociana, że ma małą głowę, czerwony dziób. Nikt na to nie wpadł.  A jakie ma ładne pismo jak się nie spieszy.

Zawsze muszę  się zapytać matki zastępczej, jak chcę dzieciom kupić jakiś prezent. Chciałam kupić Brunowi telefon komórkowy. Zapytałam. No i nie mogę, bo Bruno, według niej, jest jeszcze za mały. A jej córka w wieku Bruna ma i telefon i tablet. Powiedziałam, że mu kupię tablet na urodziny, no to mu zaraz kupiła mp4.

 „Pani mi nie przywozi ciuchów, ja mam znajomych, którzy mają naprawdę ładne ubrania po dzieciach”. Nie, ona ciuchów nie przyjmuje, bo szmat, jak mówi, ma pełno.

Specjalnie powiedziałam głośno, żeby usłyszała: „Daj Bruno kartkę, odrysuję ci stopkę, kupię ci nowe buty. Nie mogę cię wziąć do sklepu, żeby ci zmierzyć to kupię  w ten sposób…”. Następna wizyta, jeszcze nie zdążyłam dobrze kurtki zdjąć: „Mama zobacz, nowe buty mam!”.

Walczę o to, żeby Mariola chodziła w spódniczkach, bo kocha sukienki i spódnice. 
Ale: „Ona się do sukienek nie nadaje, bo jest rozrabiarą”.

To musi być trudne, będąc mamą patrzeć jak ktoś decyduje o Twoich dzieciach?

Wiesz czego nie lubię najbardziej? Jak matka zastępcza idzie razem z nami, bo zawsze chodzi z nami…
I jak tylko mam jakiś pomysł to i tak jej decyzja jest najważniejsza. Dzieci jej posłuchają. To mnie drażni. Tym bardziej, że ona umie tak zręcznie podkreślić, kto rządzi.

Ma pretensję, że jej nie powiedziałam o mojej wizycie na wydziale pieczy zastępczej w sprawie częstszego kontaktu z dziećmi. „Przecież pani ma możliwość widywać się z dziećmi dwa razy w tygodniu, korzysta pani tylko po godzinie i wychodzi. Dlaczego?”, „Bo jestem wypraszana”. Jak dochodzi za dziesięć piąta, to dzieci na zegarek. Bruno: „Już idziesz….” Ona odwraca kota ogonem, że to ja mówię, że muszę wyjść, bo autobus mi ucieknie. Ale ja wiem, że ona i tak mnie wystawi i potem czekam pół godziny na tym wygwizdowie.

Nie możesz poczekać w środku?

Nie. Mija godzina i out. Nieważne. W czwartek wychodzę 17.30, autobus mam 17.51, idę pięć minut. Tak jakby jej zależało… A jak się do nich spóźniam, co zdarza się bardzo rzadko, to muszę ją uprzedzić telefonicznie i bardzo przepraszać.

Jest ciężko. Chciałabym ich widzieć jak najczęściej. Gdy proponuję coś to ona przede wszystkim zaczyna na mnie krzyczeć. A ja nie chcę krzyczeć, bo boję się, że odbije się to na  maluchach.

Niedawno udało mi się wywalczyć, że we wtorek jestem godzinę, a w czwartek półtorej. Mija określony czas, ona wchodzi i mnie wyprasza. Jedno wywalczyłam, że już drzwi mogę zamknąć jak jestem z dziećmi. Teraz mimo zamkniętych drzwi jak tylko cokolwiek się zadzieje to ona za moment wpada to pokoju, jakby stała tuż przy drzwiach.

Kiedyś dzieci przyjeżdżały do Ciebie na soboty?

Tak. Teraz – z niezależnych ode mnie powodów – jest to niemożliwe.

Bruno się martwi – „Mamo, zapominam… chciałbym pojechać do domu, zobaczyć jak mam”.

Wymyślił sobie, że jak będzie bardzo niegrzeczny to ciocia go odda do mnie; przestał się uczyć, zaczął ją okłamywać, przestał się myć, myć zęby. Celowo. Ona wyczuła jego zamiary i powiedziała do niego: „Tak, odejdziesz, ale do domu dziecka albo do poprawczaka”. I Bruno mnie potem pytał czy faktycznie może go oddać. „Ona nie może, sąd może, ale ja bym wtedy walczyła, tak więc nic się nie bój”.

Bruno też często pyta: „Ile muszę mieć lat, żeby móc wrócić do ciebie”?

Teraz mój najstarszy syn jest w Polsce więc zapytałam się matki zastępczej, czy mógłby przyjść odwiedzić dzieciaki, żeby się poznali. „Nie, bo to będzie dla Bruna stres”. A przecież to jego brat. On mieszka w Trójmieście, nie przyjeżdżałby tu często. Po prostu poznałby swoje rodzeństwo, pogadali by i za kilka miesięcy odwiedziłby ich znowu. Po wielu rozmowach  zgodziła się ale postawiła warunek to ma być koniecznie w sobotę i w żadnym wypadku nie u niej w domu. I chciała no to zgodę sądu.  Na razie mnie to przerosło.

Jak się dzieci czują „u cioci”?

Oni już są tam bardzo długo, bo cztery lata.
Jej rodzona córka, w wieku mojego Bruna, chce na przykład pić…  Idzie do kuchni, naleje sobie picie, weźmie sobie kanapkę, wyjdzie na podwórko. A te moje maluchy staną w progu i nawet się boją poprosić.
– „Mama, powiedz cioci żeby ci zrobiła herbaty, bo mi się pić chce”.
– „Nie możesz iść do kuchni sobie nalać?”
– „Nie”.
Ich 13-letni syn ma na strychu swój pokój. Oczywiście jego własna siostra przesiaduje tam  bez ograniczeń. Pytam Bruna: „Byliście zobaczyć ten pokój?” „Tak, raz mnie zaprosił”. Mariola nigdy, ona tam nie może wchodzić.  Moi jedzą w kuchni a tamci w pokoju. Ja wiem, że matka zastępcza bardzo o nich dba, no jest też kontrolowana, czy nic złego im się nie  dzieje…  Ale niech wszystkie dzieci w miarę równo traktuje.

Jej koordynatorka przychodzi rzadko. A gdy mówię koordynatorce, że jestem wypraszana, ona w to wątpi, uważa, że to ja nie chcę siedzieć.

Ale muszę przyznać, że od czasu kiedy dzieciaki są w tej rodzinie zastępczej odżyły fizycznie, bo wcześniej były ponad dwa lata w innej rodzinie zawodowej, w rodzinnym pogotowiu opiekuńczym i wydawały się wprost zagłodzone. Miały niedowagę. Mówiłam wtedy, w tym pogotowiu: „Mariolko, pochwal się cioci ile zjadłaś”, a ona zaczynała płakać: „Nie mów jej, nie mów, bo będzie zła”
A tutaj odżyły na swój sposób.

Bruno nieraz mi mówił, że mu tak smutno, bo nie ma taty i nie może być ze mną.
Mariola była bardzo mała, jak była wzięta, miała osiem miesięcy, to nie jest aż tak ze mną zżyta. Ale  Bruno jest bardzo zżyty i on się wciąż pyta o rodzinę. Wymyślił sobie, że jego tata nie żyje, że umarł.
Mówi: „Wiesz co, wtedy jest mi łatwiej”.
„Bruno, a opowiadałeś mi, że jest w twojej klasie chłopiec, który ma tylko mamę i babcię?” Na co on mi taką bardzo mądrą rzecz powiedział:  „Myślisz, że mi jest lepiej jak inni mają gorzej?”

Uważam, że to najmądrzejsza rzecz jaką usłyszałam.

Wywiad został przeprowadzony przez Matyldę Borczyńską wiosną 2019 roku w ramach projektu Więzi odNowa – Powrót, realizowanego przez Fundację Zielone Wzgórze w partnerstwie z Uniwersytetem Łódzkim, dofinansowanego ze środków Programu FIO.

Dodaj komentarz