Może jednak dam radę? Nie dowiem się jak nie spróbuję… /Rozmowa z matką. Wywiad 4./ Więzi odNowa – Powrót/

Zapraszamy do przeczytania wywiadu z mamą, która wiosną 2019 roku odzyskała swoich troje dzieci, po ich trzyipółletnim pobycie w domu dziecka.
Rodzina brała udział w projektach:  Więzi odNowa oraz Więzi odNowa – Powrót, realizowanych przez Fundację Zielone Wzgórze w latach 2016-2019. Projekty były dofinansowane ze środków Programu FIO i miały na celu wsparcie rodzin w kryzysie i pomoc w reintegracji rodzin.
Wywiad został przeprowadzony dwa miesiące przed ostatecznym powrotem dzieci do domu

Co czujesz w obecnej sytuacji?

Bezsilność. Czekam na coś, co nie zależy ode mnie. Bezradność, nic nie mogę zrobić.

Na co czekasz?

Na zabezpieczenie dzieci w domu, u mnie, aż do rozprawy. Opinie mam dobre, wszystko jest w porządku. Nie ukrywajmy, wszystko zależy od humoru sędziego. Ale prawdę powiedziawszy i tak dzieci w domu są non stop. Decyzją sądu powinny przebywać w  placówce opiekuńczo-wychowawczej. Ale przeważnie nie przebywają – bo wciąż udają choroby i są na zwolnieniach w domu. Jedno przez drugie udaje chore. Córka ma nogę w ortezie, jeszcze wczoraj chodziła o kulach, dziś widzę, że ją ta noga nie boli, ale skoro lekarz zleca badania – to jej robię. Druga siedzi w domu, ma zapalenie oskrzeli, tylko… szkoda, że nie kaszle. I tak moje dzieci kombinują sobie od listopada. W  sumie od czterech miesięcy to może ze dwa tygodnie były w placówce.

Czyli mogą być pod Twoją opieką, kiedy są chore?

Tak. I we wszystkie dni wolne od szkoły. Również całe wakacje.

Jakie są Twoje relacje z dziećmi?

Pytają mnie dosłownie o wszystko, nie krępują się. Potrafią w środku nocy zadzwonić i zapytać, jeśli mają telefon przy sobie.

Mogą mieć w placówce telefony?

Nie zawsze. Są wychowawcy, którzy zabierają telefony i przez 24 godziny nie oddają. Utrudniają kontakt.  Ale moje dzieci są cwane,  w placówce są przecież starsze dzieci, które mają telefony.

Co dzieci mówią o tej sytuacji?

Dzieci mają duży żal do ojca. W całości jego obwiniają. Myślę, że jego wina jest oczywista, ale i moja – bo mogłam dużo wcześniej wyrzucić go z domu.

Co się wydarzyło?

Nie byliśmy małżeństwem. Dopóki nie zaczął stosować przemocy był wspaniałym człowiekiem. Przemoc pojawiła się najpierw wobec mnie, później wobec dzieci. Potem co chwilę siedział w zakładzie karnym, za każdym razem jak wychodził miałam nadzieję, że się zmieni. W sumie nawet nie zauważyłam kiedy przejął nade mną kontrolę. Robiłam wszystko, żeby było dobrze, żeby zejść mu z drogi, żeby nie pił, żeby się nie wściekał. Nawet nie pamiętam jak do tego doszło, że się tak potoczyło. Już nie panowałam nad swoim życiem, robiłam wszystko, żeby tylko jemu było dobrze, żeby nie bił. Broniłam dzieci i brzuch, jak byłam w ciąży. Później zabił człowieka. Dostał tylko cztery lata bo uznano, że śmierć nastąpiła bezpośrednio z powodu ataku serca. Po tym zabójstwie byłam całkiem zrezygnowana, siedziałam na komendzie i już mnie nie interesowało co się ze mną stanie. Pamiętam jak policjantka powiedziała do mnie: „Długo będziesz go bronić, pozwalać, żeby się znęcał nad tobą?”. Wtedy dosłownie jakbym dostała w twarz. Bo tylko moje zeznania mogły go obciążyć.  Byłam jedynym świadkiem zabójstwa. To ja musiałam powiedzieć, że on go zabił. Miałam jakieś takie dziwne poczucie, że muszę go bronić, że nie mam innego wyjścia. Dopiero po tych słowach policjantki powiedziałam prawdę.
Po jakimś czasie, już pod opieką terapeutki, zaczynałam widzieć co się działo z moim życiem. Broniłam się przed terapią dwa lata. Mówiłam, że nic mi nie jest, jestem silna, odporna. Aż w pewnym momencie pękłam i stwierdziłam: Nie dam rady.

Czy jest jeszcze coś, co możesz zrobić?

Zrobiłam już wszystko, kompletnie wszystko… Ukończyłam trening umiejętności rodzicielskich u pani Ani, chodziłam na terapię własną, postarałam się o nowe mieszkanie. Takie miałam postawione warunki przez sąd.
W trzy miesiące od daty złożenia wniosku uzyskałam mieszkanie socjalne. Powyżej 70 m2, remontowane przez administrację. Dodatkowo pani z pieczy zastępczej zaproponowała współpracę z fundacją Fabryki Marzeń. Fabryka po obejrzeniu i zapoznaniu się z sytuacją stwierdziła, że wchodzą w to, zrobią warunki dzieciom, przedzielą czterdziesto-metrowy pokój, zrobią antresolę. Wszystko ma się rozegrać w tym miesiącu.

Niepokoisz się?

Jestem już odporna. Tyle moich wniosków, które były odrzucane pod byle pretekstem…Była na przykład sprawa o powrót dzieci, którą przegrałam, bo dzieci nie miały kanapek w szkole. Tylko, że sąd nie wziął pod uwagę, że do szkoły chodzą z placówki.

Nie wyjaśniono z Tobą tego?

Poprosili o opinię szkołę. Szkoła napisała, że dzieci często przychodzą bez kanapek, czasem mają tylko suchy chleb. Sędzia nie słuchała gdy tłumaczyłam, że dzieci chodzą do szkoły z placówki. I pod pretekstem, że dzieci nie mają śniadań odrzuciła mój wniosek, sprawę przegrałam. Za każdym razem dostaję tę samą sędzię, mimo próśb o zmianę. Teraz odwołałam się do Sądu Okręgowego, który nie odrzucił wniosku o zabezpieczenie dzieci u mnie w domu. W  najbliższym czasie może się więc zmienić wszystko.

Jakbyś chciała, żeby to wyglądało?

Chciałabym, żeby dzieci były w domu. Chcę widzieć codziennie co robią, pomagać im w lekcjach. Po prostu być przy nich i wiedzieć, że są bezpieczne, nie martwić się, co się dzieje. Walczę o to.
Najmłodsza córka, jedenastomiesięczna, jest w domu i nawet nie mam nadzoru kuratora, bo sąd odrzucił mój wniosek o kuratora. Stwierdził, że nie ma podstaw. Nie mają podstaw do ustanowienia nadzoru kuratorskiego przy tej najmłodszej, która teoretycznie najbardziej byłaby zagrożona w przypadku mojej niewydolności wychowawczej, a  tych starszych nie chcą oddać. Najmłodsza córka jest tak za bratem, że się aż trzęsie jak go widzi. Uwielbia go tulić, ciągnąć za włosy, gryźć, kłaść się na nim, karmić go z ręki. Syn potrafi być agresywny, a przy niej jest aniołkiem. Ona może mu zrobić wszystko, on jej nic zrobi. Starszym dziewczynom by oddał. Między moimi starszymi dziewczynami jest rok i dziewięć miesięcy różnicy.  Jest rywalizacja. Ale potrafią być tak zgrane, że nie można się między nie wtrącić. Potrafią się jednak czasem kłócić jak najgorsi wrogowie. Ale nawet pokłócone to jedna za drugą murem stanie. Syn ma ADHD, więcej czasu spędza ze mną niż z siostrami. Cała trójka na szczęście jest w tej samej placówce. I w tym samym pokoju.

Czy Twoje dzieci gdy przebywają w placówce są inne niż w domu?

W placówce są nerwowe, wiecznie obrażone, złe, smutne. Zamknięte w sobie. Odżywają dopiero w domu, w swoim pokoju, w swoich łóżkach.

Co dasz dzieciom, gdy zamieszkają z Tobą już na stałe?

Miłość i opiekę, wsparcie w każdej sytuacji. One wiedzą, że zawsze mogą do mnie przyjść, bez różnicy, czy to jest dzień czy środek nocy. Nie krępują się rozmawiać ze mną o czymkolwiek.

Zawsze tak było?

Zawsze, od małego z każdym problemem przychodzili. Dziesięcioletni syn był w stanie przyznać się, że palił. Na tyle mi zaufał.

Jak zareagowałaś ?

Zapytałam, czy mu smakowało i czy było warto. Powiedział, że nie.

Znasz bezwarunkową miłość ze swojego dzieciństwa?

Nie. Moje życie to było dawanie mi pieniędzy przez rodziców, żebym sobie poszła… A dla mnie się pieniądze nie liczą, właśnie z tego powodu, że jako niespełna dziewięcioletnie dziecko dostawałam trzysta, czterysta złotych, żebym tylko zeszła rodzicom z oczu.

Nie wspierali emocjonalne?

Moich rodziców w domu nie było. Były tylko istoty przebiegające przez mieszkanie. Z moją matką nie mam kontaktu od piętnastu lat.  Ojciec mieszka w Anglii, nie widziałam go także piętnaście lat. Nawet nie wie, że ma wnuki. Nie interesuje go też czy ja żyję, czy nie żyję. Nie jestem mu potrzebna. Mam dwóch starszych braci ale nasze relacje zawsze były niezbyt dobre.. Rodzice nigdy nie pili, nie znęcali się, nic takiego. Ale oni żyją dla pieniędzy. Reszta jest nieważna, patrzą tylko ile mają na koncie. Miłość zastępują pieniędzmi.

Dajesz dzieciom coś, czego nie dostałaś od własnych rodziców…  Skąd wiesz jak to zrobić?

Nie wiem, po prostu robię to odruchowo.
Nie potrafię swego dziecka ukarać, powiedzieć:  „Nie wyjdziesz za karę na dwór czy nie dostaniesz telefonu…”. Nie stosuję kar, potrafię za to porządną rozmowę strzelić: ”Dlaczego to zrobiłeś? Co ci to dało?”  Wolę usłyszeć dlaczego, niż ukarać, bo prędzej czy później zrobią to drugi raz. Po co kary, skoro nie wiem dlaczego coś zrobili. A tak może wspólnie ustalimy o co chodzi i znajdziemy rozwiązanie.

W relacjach z dziećmi kładziesz nacisk na to czego brakowało w Twoim dzieciństwie…

Tak, na to czego chciałam jako dziecko, czego potrzebowałam…. A nie dostawałam. Zamiast tego była pustka, samotność.

Jak to się stało, że dzieci zostały zabrane?

Trzy lata temu, jedenastego listopada, przyszła kuratorka, spytała czy dwunastego dzieci idą do szkoły. Myślę sobie: dlaczego mają nie iść ??  Zaprowadziłam – jak zawsze – dzieci do szkoły. Nie zdążyłam wrócić do domu gdy kuratorka do mnie zadzwoniła, że są już w pogotowiu opiekuńczym. Czyli… czekała na nich w szkole. Dzień wcześniej musiała to zaplanować.
Miałam wtedy ochotę zabić cały świat, wszystkich…  Ale wiedziałam, że moja złość nic nie pomoże. Chciałam za wszelką cenę dzieci podtrzymać na duchu.
Z tego co mi córki potem opowiadały – syna odrywano siłą od krat w szkole. Nie rozumiał co się dzieje, średnia córka zresztą też nie. Tylko najstarsza rozumiała.

Dzieci trafiły do pogotowia opiekuńczego… Co później?

Później kuratorka stwierdziła, żebym poczekała aż to się uprawomocni, pism żadnych nie składała, bo przegram, bo to nie ma sensu, bo będzie długo trwało. Posłuchałam jej, nie znałam polskiego prawa. Gdybym wtedy złożyła odwołanie, dzieci wróciłyby szybko. Nie złożyłam, zostały przewiezione do domu dziecka.

Co robiłaś przez ten cały czas?

Na początku załamałam się całkowicie, tym bardziej, że przecież wcześniej ich ojciec zabił człowieka na moich oczach. Moja psychika tego wszystkiego nie wytrzymała.

Szukałaś wsparcia?

U swojej rodziny nie szukałam, zostałam sama, załamałam się totalnie. Potem w końcu zaczęłam terapię, zaczęłam powoli odzyskiwać wiarę w siebie. Poznałam obecnego męża, który bardzo dużo mi pomógł. On mi pomógł uwierzyć, że to się może udać, żebym się nie poddawała, że dam radę.  Dotychczas wszystko robiono poza mną. Potem pojawiła się ta kruszynka, o którą walczyłam dziewięć miesięcy. Miałam skierowanie na usunięcie tej ciąży. Na pierwszym USG usłyszałam, że ona jest martwa, że trzeba usunąć, bo to jest martwy płód, dziecka nie ma. Zadziałał mój instynkt, jak przy pierwszej córce, powiedziałam, żeby sobie mózg usunęli, ale nie moje dziecko. Że nie dam usunąć, jak będzie martwe poleci samo. Tydzień później się okazało, że serduszko bije. Musiałam bardzo na siebie uważać, urodziła się w ósmym miesiącu ciąży, ale zdrowa. A miało być dziecko zabite. Tak samo przy pierwszej córce.

To jak metafora Twojego życia…

Musiałam odbudować najpierw siebie. Pytali dlaczego wcześniej się nie starałam… ale ja nie wierzyłam sama w siebie. Żeby o cokolwiek się starać, zająć się dziećmi najpierw musiałam zająć się sobą. Co by mi dało, żeby wróciły wtedy do domu, skoro nie odpowiadałam za siebie, za własne czyny?

Co pomogło Ci stanąć na nogi?

Najstarsza córka. Poprosiła żebym zaczęła walczyć.  Kiedyś o nią też musiałam walczyć, jest po operacji serca. Zachęcała żebym teraz tak samo walczyła. Wcześniej nie ufała mi w ogóle, dzisiaj ufa już w stu procentach. Wtedy pojawiła się nadzieja: a może dam radę? Jak nie spróbuję to się nie dowiem…

Potem już był mąż, już było łatwiej.  On mnie nieustannie wspierał, a poddawałam się nie raz. Nie raz mówiłam wszystkim: nie dam rady, mam dość.  Ale z jego pomocą szybko się ogarniałam. Mówiłam: nie, ja wam pokażę! Placówka w tym momencie też przestała utrudniać. To ja kupowałam dzieciom wszystko, od przyborów szkolnych po szampon, odwiedzałam dzieci, na weekendy brałam do domu….

Kropla drąży skałę. Swoją wytrwałością, determinacją doprowadziłaś do…

…do tego, że w domu dziecka nie mogą już na mnie patrzeć.  W placówce jest zakaz posiadania telefonów do godziny dziewiętnastej. Dzieci mogą ze swoich telefonów korzystać od dziewiętnastej do dwudziestej pierwszej, tylko i  wyłącznie. Czasem wchodzę tam o godzinie czternastej i  wszyscy idą do wychowawców po telefony. Nikt nie zabroni im z nich korzystać gdy ja tam jestem. I wykorzystują to wszystkie dzieci z placówki. Bo dla świętego spokoju już można…

Co sądzisz o swojej historii?

Z jednej strony żałuję bardzo wszystkiego, co się wydarzyło. Wszystko mogło potoczyć się inaczej, mogłam wcześniej poprosić policję o pomoc, zamknęliby mojego partnera, uwolniłabym się, dzieci byłyby w domu. A z drugiej strony – nie byłabym teraz taka odporna nie byłabym tym kim jestem.

Wzmocniło Cię to?

Zbudowało. Gdyby nie to wszystko nie miałabym może z dziećmi takiego kontaktu jaki mam. Może bym dalej żyła tak jak żyłam. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Może musiało się tyle stać złego, żeby mogło się aż tak zmienić na lepsze.

Mój były partner wie, że przez moje zeznania miał cztery lata do odsiadki. Za rok wychodzi. Dzieci nie chcą go znać, mówią to otwarcie. Do mnie się już nie zbliży.

Ma zakaz?

Nie, ale już wie, że jestem za silna…

Wywiad został przeprowadzony przez Ewę Chalczyńską w ramach projektu Więzi odNowa – Powrót, realizowanego w latach 2018-2019 przez Fundację Zielone Wzgórze w partnerstwie z Uniwersytetem Łódzkim, dofinansowanego ze środków Programu FIO.

One thought on “Może jednak dam radę? Nie dowiem się jak nie spróbuję… /Rozmowa z matką. Wywiad 4./ Więzi odNowa – Powrót/

Dodaj komentarz